W ścisłym centrum natręctwa.

natręctwoWiecie czego nie lubię? Natręctwa. Jedno zwykłe wyjście do centrum miasta na zakupy może być okropnym doświadczeniem. W przeciągu 10 minut zostałam 6 razy zostałam nagabywana o pieniądze i zostałam zalana falą tsunami ulotek reklamowych. W mediach toczą się dyskusje o likwidacji billboardów w stolicy, które psują estetykę miasta, ponieważ Warszawa chce (chciałaby?) wziąć przykład z czeskiej Pragi. Ja z tego miejsca apeluję, aby przy tej okazji usunąć także natrętów z centrum miasta!

Wysiadam z metra, stacja centrum, godzina przedpołudniowa. Jak to zwykle bywa, mnóstwo przechodniów, mimo że do godzin szczytu jeszcze daleko. Świeci słońce i jest ciepło, zatem postanawiam się przejść spacerem w stronę dworca centralnego. Gdy tylko wychodzę z podziemi na tzw. „patelnię” nie zdążę nawet dojść do schodów, bo dwukrotnie zostaję zaczepiona i poproszona o datek w szczytnym celu – raz w sprawie maltretowanych kobieta, a drugi raz w sprawie ratowania pszczół w Chinach. Kręcę głową, mówię stanowcze „nie” i przyspieszam kroku za każdym razem kiedy zbliża się kolejna osoba z puszką. Ale spokojnie, maraton się dopiero zaczyna – teraz czas na bieg z przeszkodami. Na schodach po obu stronach co drugi stopień stoją ulotkarze – nieruchomo jak posągi z wyciągniętymi rękoma i muszę slalomem omijać te zaciśnięte pięści z kolorowymi świstkami. Udaje mi się w końcu dotrzeć na górę i mimo że trwa to przecież tylko chwilę, to już odechciało mi się wszystkiego – jestem zdyszana i podenerwowana. Myślę sobie mimo wszystko optymistycznie: teraz będzie już z górki. A gdzie tam, mrzonki naiwnego dziecka…

Najpierw zaczepiły mnie kolejno dwie panie, w tej samej sprawie, a mianowicie zbiórki pieniędzy dla jakiejś małej Zosi czy Marysi dzielnie walczącej z białaczką. Pierwszą zbywam, ale przy drugiej zatrzymuję się. Komu jak komu, ale niewinnym dzieciaczkom można czasem pomóc. I zwierzętom, już całkiem pozbawionych głosu. Pani z fundacji po katolicku mówi „co łaska, minimum 10 złotych”. Mówię uczciwie, że nie mam przy sobie gotówki, ponieważ wszędzie płacę kartą i mam tylko 2 złote w portfelu. Chcę dać, ale pani kręci noskiem i odmawia przyjęcia datku. Odwraca się i leci łapać następnych – takich z portfelami wypchanymi samymi setkami. A ja stoję z moją dwuzłotówką i niedowierzam. Jak to…? To im w końcu zależy na zbieraniu pieniędzy od dobrych ludzi, którzy chcą pomóc dając tyle ile mogą, czy robią z tego biznes oparty na chłodnej kalkulacji: jedna głowa – jedna dycha, bo za mniej to się nie opłaca?

Zdenerwowana nie na żarty kontynuuję przerwany spacer. Po drodze zostaję zaczepiona przez delegatów dwóch ugrupowań: jedno ubrane solidarnie całe na czarno, w ciężkich butach z rozbrajającą szczerością zbierało na marihuanę, a drugie, o nieco mniej wyrafinowanym stylu, na trunki wysokoprocentowe. Poszłam kawałek dalej i zobaczyłam straż miejską, która wypisywała mandat jakiemuś mężczyźnie, prawdopodobnie za próbę przejścia przez jezdnię w miejscu aktualnie niedozwolonym (pasy w remoncie i trzeba drałować spory kawałek dalej na około). Łatwiej jest wystawić mandat jednemu uczciwemu człowiekowi niż rozpędzić dwie grupy 10-osobowe. Tym drugim w dodatku nie opłaca się wystawiać mandatów, bo i tak nie mają z czego zapłacić…

Tak właśnie wyglądał mój 10-minutowy spacer – dla relaksu, dla witaminy D. Czysta przyjemność, prawda? Nie wiem ile jest takich osób jak ja, które z zasady nie biorą ulotek i nie dają drobnych żebrakom. Żebracy potrzebują zupełnie innego rodzaju pomocy – wędki, a nie ryby… Uważam też, że jest mnóstwo innych, lepszych i bardziej efektywnych sposobów na zwrócenie uwagi społeczeństwa na problem maltretowanych kobiet oraz metod ratowania pszczół/morsów/rysiów i pomoc chorym dzieciom. Poza tym skąd ja mam na ulicy stojąc, mieć pewność, że ta fundacja/organizacja charytatywna to rzetelna firma i że moje 10 złotych trafiłoby do tej osoby potrzebującej pomocy? Skąd w ogóle wiedzieć, że rzeczona Zosia/Marysia widoczna na zdjęciu jest prawdziwa? A ulotki są zawsze o tym samym: albo szkoły policealne, albo kursy języków obcych. Jeśli chcę pójść do takiej szkoły lub zapisać się na kurs obcego języka, to robię gruntowny research w Internecie, zasięgam rady znajomych, którzy chodzili na kursy/do szkół, a już na pewno nie opieram swojej decyzji na informacjach zawartych w ulotkach natrętnie wciskanych mi do ręki. Zdecydowana większość ulotek trafia do nieodpowiedniej grupy docelowej i ląduje w koszach na śmieci. Kiedyś brałam wszystkie ulotki, bo przemawiał do mnie argument „daj ludziom zarobić”. Ale jeśli mają płacone za godzinę, to niby w czym ja im pomagam…?

Nie lubię natręctwa, zaczepiania i wciskania na siłę. Nie dlatego, że nie chcę pomóc. Bo pomagam – dzieciom z domów dziecka, zwierzętom, którym grozi wyginięcie oraz schroniskom. Ludzie powinni pomagać innym – z tym stwierdzeniem zgadzam się w stu procentach. Jednak powinni mieć możliwość pomagania wtedy kiedy mogą, komu chcą i kiedy im jest wygodniej. I najważniejsze na koniec: nie stać mnie, by dawać pieniądze WSZYSTKIM , którzy tego potrzebują.

Komentarze

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook IconTwitter IconŚledź nas n Instagramie!Śledź nas n Instagramie!

Korzystając z tej witryny akceptujesz politykę prywatności więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close