Jakiś czas temu recenzowałam książkę Niny Majewskiej-Brown „Anka”. Powieści tej autorki kojarzę z nagłymi, trzymającymi w napięciu zakończeniami, które każą niecierpliwie czekać czytelnikowi na poznanie odpowiedzi w kolejnej części. Plus rozwiązania – sięgamy po książkę od razu po premierze. Minus – dlaczego trzeba czekać, kiedy zżera nas ciekawość? Po krótkiej przerwie na rynku pojawił się następny tytuł o zwariowanej bohaterce – „Anka i diabeł stróż”.
W ramach przypomnienia, Anka jest czterdziestolatką, przeciętną szarą kobietą, jaką jesteśmy my albo jaką spotykamy na ulicy. Ma nadwagę, którą bezskutecznie próbuje zmniejszyć, męża, z którym od lat się nie dogaduje i żyje jakby obok, no i syna, uważanego za darmozjada, a który niebawem zostanie ojcem.
Plejada osobowości
Kiedy pożegnaliśmy Ankę w pierwszej książce, jej mąż Maciej kupił dom na odludziu, istną ruderę, w której kobieta ma zamieszkać. Maciej początkowo uważał, że to fantastyczna inwestycja, ale sam się przekonuje, że to strzał w kolano. Do domu wprowadza się także Kamil, który nadal nie szuka pracy i siedzi w grach komputerowych. Pojawia się też nowy domownik – Aneta, nastolatka będąca w ciąży z Kamilem. Anka angażuje się w związek oparty głównie na wymianie SMS-ów, Maciej zaczyna się interesować młodą agentką nieruchomości. No i ciąża Anety jest coraz bardziej zaawansowana. Także dzieje się całkiem sporo. Każdy z czwórki bohaterów staje się narratorem poszczególnych podrozdziałów, przez co akcja staje się jeszcze bardziej dynamiczna. Całość została uzupełniona o dużą dawkę poczucia humoru.
Lekko o codzienności
„Anka i diabeł stróż” jest powieścią, która opowiada o codzienności, tej zabawnej i tej przytłaczającej. Autorka ma lekki styl pisania, więc lektura jest przyjemna, choć jednocześnie opowiada o tym, jak łatwo zaplątać się w uczuciach i kłamstwach, popełniać błędy i z dnia na dzień stracić poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście na koniec znów zostajemy z pytaniami bez odpowiedzi, zatem pewnie niebawem ukaże się kolejny tytuł.
„Maciej westchnął i przemilczał, że młodzież, która bywa w ich domu, głównie wyżera wszystko z lodówki, pozostawia po sobie chaos w postaci brudnych naczyń i naniesionego piasku. Wrzeszczy, słucha głośno muzyki i popala różne świństwa ze szczególnym upodobaniem do tych zakazanych. W dodatku ciężarna synowa odkryła w sobie pasję do zdrowej i ekologicznej diety, którą katuje wszystkich domowników. Na ich stole często pojawiały się obrzydliwe, pozbawione soli i przypraw hummus, sałatki z liści pokrzywy i dziwne napary z tego, co rosło w okolicy”.
Za książkę do recenzji dziękujemy:
Hmm nie wiem, czy to książka dla mnie. Raczej wracam do lektury „Dnia, w którym lwy zaczną jeść sałatę” ;) Tam też zostały opisane różne codzienne problemy i relacje!